Witajcie, wiem - tytuł mało do Was przemawia, tak więc kilka słów wstępu:
Z okazji egzaminów, nasza dyrektorka postanowiła zorganizować nam kilka ciekawych wycieczek. Plan był taki:
I dzień: Wystawa Leonardo da Vinci
II dzień: Wycieczka edukacyjna 'Bagno Całowanie'III dzień: Zajęcia artystyczne... nie pamiętam gdzie
Dzisiaj pojechaliśmy podziwiać bagna. Czad! Uznałam, że skoro będziemy chodzili polnymi ścieżkami, to mogę sobie pozwolić na glany, bojówki i wiatrówkę (cienką kurtkę wojskową). pod spód bluzę i T-shirt. Ok. Idę na zbiórkę, patrzę, a wszyscy mają najki, adidaski, zamszowe kozaczki itd. Część nauczycielek to w ogóle miała coś klapkopodobnego.
Wsiadamy do autokaru, jedziemy, jedziemy...
Dobra, jesteśmy na miejscu. Przewodniczki najpierw prowadziły nas szerokimi, żwirowymi drogami. Wszystko było dobrze, dopóki nie wyprowadziły nas na omszałe, pruchniejące kładki. Zaczęły się jęki: a! moje buty!...
Potem było jeszcze śmieszniej. Droga zniknęła, przewodniczki też (byłam w tyle, to ich nie widziałam), a przed nami bezkresne moczary. Załadowaliśmy się do wody, ja po kolana, moja koleżanka tak samo, ale jednemu chłopakowi chyba ktoś podstawił nogę i runął na łeb, na szyję w błoto. Wszyscy klęli, że mają drogie ubrania, nówki itd. Jedna z nauczycielek nawet zgubiła buty w tym bagnie.
Na sam koniec przewodniczki ochrzaniły nas, że jesteśmy w rezerwacie i płoszymy zwierzęta... szkoda, że nikt nie zwrócił na nie uwagi ; D
Spróbuję skołować zdięcia od koleżanki, bo mój telefon niestety nie jest stworzony do fotografii...
hm... jeszcze by nas coś takiego porwało ;D
Z całej tej przygody wyciągnęłam trzy dobitne wnioski:
- Co cię nie zabije, to cię wzmocni
- Wyrzuciłam pieniądze w błoto
- Chodzenie po bagnach wciąga... ;)